O wykorzystaniu DNA w genealogii rodzinnej pierwszy raz słyszałem na zebraniu w Śląskim Towarzystwie Genealogicznym, kiedy wzięła się za to Marysia Odrowąż. W jej przypadku chodziło o udowodnienie pokrewieństwa jej męża Władysława Odrowąża z błogosławionym Jackiem Odrowążem, który zmarł kilka wieków temu. Na pierwszy rzut oka, oka laika zadanie wydawało się nieprawdopodobne. Jednak wkrótce okazało się, że zachowały się kości świętego i dzięki temu można było uzyskać jego genotyp. Badanie było skuteczne, chociaż pokrewieństwo Władysława ze świętym nie zostało potwierdzone. Korzyścią dla tych, którzy wykazali zainteresowanie, a więc i dla mnie, było zwrócenie uwagi na nową metodę potwierdzania więzów krwi. Kolejnym etapem w moim dojrzewaniu do zajęcia się tematyką wykorzystania genetyki w genealogii było spotkanie z dr Maciejem Oziembłowskim, który miał wykład na zebraniu ŚTG we Wrocławiu.
To spotkanie na długo zostało w mojej pamięci. Przekonało mnie, że genetyka może odpowiedzieć na pytanie skąd przychodzimy i być pomocna kiedy zawiodą archiwa.
W 2012 roku uświadomiłem sobie, że jestem szczęściarzem mając przy życiu ojca, liczącego ponad 80 lat. Za bycie szczęściarzem warto zapłacić – uznałem. Dlatego też zdecydowałem się wydać pieniądze na przebadanie. Pakiet do testu zamówiłem w Kalifornii rejestrując się na stronie FTDNA. Uspokajał mnie fakt, że Polacy byli tam wśród administratorów i że był prowadzony Polski Projekt. Rejestrując się zmuszony byłem skompilować dane ojca z moimi, bo przecież staruszek tylko pobieżnie „był w temacie” i zgodził się tylko użyczyć śliny. Ponadto poczty mailowej i Internetu nie używa, a kierowanie na jego adres tradycyjnej, papierowej poczty niepotrzebnie wydłużyłoby cały proces o kilka dni niezbędne, aby przesyłka pokonała dzielący nas dystans 650 km ze Wschowy, gdzie mieszkam do mojego ojca pod Sejnami. Tak więc w rejestracji na FTDNA podałem dane osobowe ojca, ale dane kontaktowe swoje. Następnie zamówiłem pakiet do testu, płacąc kartą kredytową. Po kilku tygodniach pakiet testowy dotarł na miejsce i można było działać. Nie od razu jednak, gdyż dzieliła nas wspomniana wyżej odległość 650 km. Musiałem poczekać na okazję wyjazdu do rodziców, która zwykle zdarza się u mnie 2- 3 razy w roku. Wyjazdu oczekiwałem spokojnie, bo w międzyczasie wypytałem fachowców czy test nie straci ważności leżąc kilka miesięcy.
Pobranie śliny odbyło się zaraz po przyjeździe do Sejn. Dokonał tego mój młodszy syn Karol, który jako magister farmacji był najbliżej branży medycznej. Doświadczony w pracach laboratoryjnych zrobił to szybko i bez zbędnych emocji. Nazajutrz po tym test trafił na pocztę. Po kilkunastu dniach mailem otrzymałem wiadomość, że próbka dotarła do laboratorium w Kalifornii i rozpoczęły się badania. Kilka tygodni później kolejny komunikat głosił, że wyniki już są i można je pobrać na swój komputer. Wersja przygotowana dla klienta miała postać certyfikatu w pdf, którą zaraz sobie wydrukowałem. Wynik niewiele mi mówił; ot, zwykłe ciągi cyfr przypisanych do odpowiednich markerów.

Badanie DNA mojego ojca odbywało się na poboczu moich coraz intensywniejszych poszukiwań genealogicznych. Gromadząc dane wszystkich Szczudłów, gdyż na początku swojego zaangażowania w genealogię uznałem, że nazwisko jest rzadkie i jest duże prawdopodobieństwo pozbierania wszystkich na jednym drzewie, stwierdziłem, że sporo nieznanych nam dotąd „nosicieli naszego nazwiska” jest w niedalekiej okolicy. Od razu założyłem, że zarówno Szczudło spod Augustowa, jak i ten spod Raczek mogą być moimi krewnymi. W końcu wszystkie te trzy ośrodki dzieliła od siebie odległość nie większa niż 60 km. Problem jednak polegał na tym, że nie znałem nikogo z linii raczkowskiej, metryk z ich parafii nie udało się nigdzie znaleźć, a augustowscy byli mało zainteresowani moimi teoriami. Przełom nastąpił niespodzianie, kiedy w przypadkowej rozmowie telefonicznej z osobą losowo wybraną z listy Szczudłów mających telefon, usłyszałem, że mieszkający w Białymstoku Jan Szczudło pochodzi z Raczek. Entuzjazm mój nie znał granic, bo mieszkającej w Polsce rodziny z Raczek poszukiwałem od czasu pobytu w USA, w 1987 roku. Wynaleziony wtedy w książce telefonicznej Chicago Casimir Szczudlo przypisany był do tej rodziny i sporo mi o niej opowiadał. Teraz, po ponad 20 latach, kiedy Casimir już nie żył okazuje się, że mam do nich kontakt, a nawet jeden z nich mieszka … w Chicago.
Kilka miesięcy później, w Białymstoku doszło do mojego spotkania z Janem Szczudło. W sympatycznej rozmowie wyjaśniliśmy sobie who is who i co mamy do zrobienia. Dogodną okolicznością okazał się fakt, że Jan miał syna Jerzego, od ponad 20 lat mieszkającego w Chicago. Kolejny mój fart to okoliczność, w której już po pierwszych kontaktach mailowych Jerzy dał się przekonać do moich zamiarów przebadania DNA jego ojca i chętnie wyłożył na to stosowną kwotę.
Badanie zostało załatwione stosunkowo szybko, w grudniu 2013 roku i zaraz po nim na moim (ojca) koncie firmy badającej pojawił się komunikat o trafieniu, po angielsku – Match. Analiza komunikatu i porównanie obu certyfikatów nie budziło wątpliwości; Zygmunt i Jan mają wspólnego przodka. Przekonywał o tym fakt, że na 37 markerów, aż 35 było identycznych, a jedynie dwa nieco odbiegały od siebie. Obu panów dzielił dystans określony tajemniczą cyfrą „2”. Na pytanie, co mogę dalej z tym robić, dr Oziembłowski odpowiedział, że nic konkretnego. Trafienia to osoby, które z moim ojcem mają wspólnego przodka w linii męskiej. Od tego czasu trwam w przekonaniu, że odnalazłem rodzinę ojca, ale jak daleką nie wiem. Niemniej kontakty zostały zawarte i utrzymane, zarówno z Janem i jego żoną Krystyną z Białegostoku, jak i z Jurkiem z Chicago (przez Skype’a, mailem i telefonicznie). Latem 2014 roku podczas pobytu w USA doszło do mojego spotkania z krewniakiem. Po raz pierwszy w życiu mogliśmy się spotkać, spojrzeć sobie w oczy, porozmawiać. Uczestniczyła w tym również Sue Schlueter, krewniaczka wcześniejszych emigrantów raczkowskich, o których w 1987 roku opowiadał mi Casimir Szczudlo. Sue pokonała spory kawał drogi z Michigan, gdzie mieszka, aby spotkać się z nami w Chicago. Otrzymałem od niej raport z amerykańskiego losu naszych raczkowskich przodków. Rzecz jest dosyć obszerna i po angielsku, więc czekam na emeryturę, żeby to w całości przetłumaczyć, przeanalizować i ewentualnie wykorzystać do własnych publikacji.
Wisienką na torcie moich potyczek z DNA stała się informacja, że w genach mojego ojca znalazły się elementy normandzkie, dosyć rzadkie w chromosomach większości Polaków. Znów powróciło pytanie, co z tym mogę zrobić? Nie mając odpowiedzi zareagowałem pozytywnie na prośbę prowadzących Family Tree DNA o dołączenie do Projektu Normandzkiego. Co to dla mnie przyniesie, jakie da odpowiedzi o pochodzeniu rodziny, nie wiem. Wiem, że jest pożywką dla barwnych wyobrażeń o Wikingach w rodzinie. Podsycają je stale otrzymywane komunikaty o osobach z całego świata, w których określono podobne, normandzkie geny.
Moje główne zadanie w genealogii Szczudłów, do którego zaprzęgnąłem genetykę, polegało na udowodnieniu, że trzy linie sąsiadujących ze sobą na terenie północno- wschodniej Polski Szczudłów, mają wspólnego przodka. O ile udało się to w zakresie dwóch rodzin, z Sejn i z Raczek, to nie zostało zbadane dla rodziny z Augustowa. Uciekła szansa wykorzystania do badania najstarszego, męskiego członka rodziny, Stanisława Szczudło, który wiekowo był w pobliżu mojego ojca Zygmunta (linia Sejny) oraz Jana (linia z Raczek). Zmarł w 2014 roku. Pozostaje teraz opcja nieco mniej dogodna, ale wciąż sensowna, wykorzystania do badania DNA jednego z jego trzech synów: Piotra, Wacława lub Jerzego. Zamierzam zająć się tym w najbliższym czasie.
Na marginesie chciałbym dodać, że nie poszło na marne gromadzenie przeze mnie od lat informacji o wszystkich Szczudłach. Po uporządkowaniu już mogę wstępnie „przyswoić” barwne i dobrze udokumentowane historie emigrantów do Ameryki z Raczek, a wkrótce może i tych z Augustowa.
Podobne zadanie mam do wykonania w pozostałych rodzinach, którymi się genealogicznie zajmuję; Buchowskich i Rynkiewiczów. Policzeni już przeze mnie Buchowscy, gęsto zasiedlający ziemię sejneńską przekazują z pokolenia na pokolenie historie o emigracji swoich krewniaków do Ameryki. Część z nich wracała, kupując za zarobione dolary gospodarstwa wokół Sejn, ale część zostawała, asymilując się ze społecznością amerykańską. Dziś kiedy zapanowała moda na genealogię, poszukują swoich korzeni w „starym kraju”. Jest więc zainteresowanie obu stron, aby pochodzenie Amerykanów udokumentować i połączyć rodziny. Ze strony amerykańskiej najbardziej dąży do tego mieszkająca w San Jose, Kalifornia Kate Maed, której rodzinne dane nie bardzo pasują do naszych. Jej ojciec Jan / John Buchowski ur. 1892 emigrował do Ameryki w 1913 roku, razem z bratem Józefem /Josephem. Dokumentów wskazujących na pochodzenie ich od naszych Buchowskich brak, więc jedyną skuteczną metodą na dziś wydaje się badanie DNA. W grudniu 2015 zdecydował się na to Jan Buchowski ze Skarkiszek k. Puńska. Jego wyniki mają być teraz skojarzone z DNA Buchowskich z Kalifornii, aby odpowiedzieć na pytanie czy obie rodziny mają wspólnego przodka?
O badanie DNA męskiego przedstawiciela Rynkiewiczów zabiegam od kilku lat. Proszą o to amerykańscy Rynkiewicze, których korzenie są z Litwy i spod Grajewa, co wcale nie wyklucza pokrewieństwa z naszymi. Dosyć długo obaj kandydaci, Józef z Krasnopola i Marian z Suwałk nie wydawali się być do tego przekonani. Sytuacja uległa zmianie przed rokiem i drugi z moich wujków powiedział sprawie sakramentalne „tak”. Mam więc certyfikat DNA tej rodziny i będę mógł skojarzyć „nasze” dane z amerykańskimi. Jeśli będzie „match”, wzbogacimy się o kolejne gałęzie na genealogicznym drzewie.
Andrzej Szczudło
Aktualizowany tekst artykułu pt. Przemawia DNA publikowanego w książce PARANTELE 1/2016 – Roczniku Śląskiego Towarzystwa Genealogicznego we Wrocławiu (www.genealodzy.wroclaw.pl)
Projekt Normandzki Family Tree DNA
Celem naszego projektu DNA jest identyfikacja potomków Normanów w Europie kontynentalnej, czyli w Europie bez Wysp Brytyjskich i Półwyspu Skandynawskiego. Jako Normanów klasyfikujemy haplogrupy I1 u osób, których rodziny historycznie pochodzą z tego regionu. Dziś widzimy sześć podstawowych fal ich napływu do tego regionu: 1/ Prehistoryczne ruchy nordyckich plemion w czasach „Voelker-Wanderung”, 2/ Wczesne Średniowiecze – Ekspansja normańskich zdobywców, kupców i najemników od siódmego do jedenastego wieku, 3/ Udział rycerzy z pochodzenia Norman w wojnach i krucjatach od XI do XV wieku, 4/ Brytyjczycy pochodzenia normańskiego służący w zaciężnych pułkach w tej części Europy – od XVI do XVIII wieku, 5/ Fale imigracji niemieckich i holenderskich osadników do Europy Środkowej, Wschodniej i Południowej od XIII do XX wieku, 6/ Żołnierze szwedzcy w podbojach i wojnach w Europie Środkowej i Wschodniej od XVII do XVIII wieku.