• Wstęp
    • Kontakt
  • Szczudło
  • Buchowski
  • Rynkiewicz
  • Obywatel

Korzenie rodowe spod Sejn – Szczudłów, Buchowskich i Rynkiewiczów

~ Genealogia moje hobby

Korzenie rodowe spod Sejn – Szczudłów, Buchowskich i Rynkiewiczów

Category Archives: Szczudło

Genealogia Szczudłów z Suwalszczyzny (umownie z Sejn, Raczek i Augustowa).

Przełom

06 Środa Gru 2017

Posted by dziklin in Buchowski, Szczudło, Wszystkie wpisy

≈ 2 Komentarze

Tagi

Kołodzieje, Makarewicz, Marianna Szczudło, Łumbie

Od chyba 20 lat twierdziłem, że pierwsze pojawienie się Szczudłów na Ziemi Sejneńskiej datowane jest na 1832 rok, kiedy Paweł Szczudło wziął ślub z Maryanną Gorczyńską. Dziś, jakby w prezencie od św. Mikołaja, dokonałem epokowego dla mnie odkrycia, że przed Pawłem zameldowała się w Sejnach jego siostra Marianna urodzona 1807 r. we wsi Połoździeje w parafii łoździejskiej *. Metryka ślubu Marianny Szczudło z Ignacym Makarewiczem z Żegar urodzonym w Grodnie potwierdza związki naszych Szczudłów z tym rejonem.

 

Poprzednie wskazanie to odnotowane w akcie drugiego ślubu Pawła Szczudło z 1886 roku jego miejsce urodzenia w parafii Teolin, dziś Sopoćkinie. Metryka ślubu Marianny nadto wskazuje wyraźnie kolejne miejsce zamieszkiwania jej rodziców, Andrzeja i Brygidy Trzeciak. Jest nim wieś Położdzieje. Odkryciem jest dla mnie sam fakt istnienia Marianny, gdyż dotąd wiedziałem o tylko dwóch dzieciach Andrzeja i Brygidy Szczudłów; Wincentym i Pawle. Marianna uzupełnia skład rodziny mojego protoplasty do ulubionego na dziś modelu: 2 + 3. Kolejne odkrycie w tym samym akcie ślubu to fakt, że w 1827 roku żyje jej ojciec Andrzej i ustnie udziela zezwolenia na ślub córki Maryanny z Ignacym Makarewiczem.

Wisienką na torcie jest dla mnie fakt, że wzmiankowany akt napisany jest wyraźnym i ładnym charakterem pisma, co zawdzięczamy księdzu z parafii w Sejnach Janowi Dmochowskiemu. Jedyną zagadką do rozwiązania jest pytanie, kim był szwagier, u którego w Łumbiach mieszkała Maryanna Szczudło do dnia ślubu, o czym również dowiadujemy się z metryki. Czyżby do trójki rodzeństwa trzeba było dopisać kolejną siostrę? Byłby to miód na moje spragnione odkryć serce genealoga. Aby tego miodu zasmakować muszę przeszukać wcześniejsze metryki ślubu mieszkańców wsi Łumbie, która jest też dla mnie ważna ze względu na ponad 150. letnie zamieszkiwanie w niej Buchowskich, rodziny mojej Mamy.

54.108090 23.346900

Bliźnięta w rodzinie

10 Piątek List 2017

Posted by dziklin in Buchowski, Szczudło, Wszystkie wpisy

≈ 2 Komentarze

Tagi

bliźnięta, Paweł Szczudło

Dane statystyczne mówią, że aktualnie w Polsce bliźniaki rodzą się raz na 80 porodów. Bliźnięta jednojajowe trafiają się jeszcze rzadziej – raz na 250 urodzeń.

Częstotliwość występowania ciąż mnogich dziś jest wyższa niż przed laty, a to za sprawą licznych leków wspomagających płodność, które stosują kobiety zabiegające o dziecko i leczące się z niepłodności. Szanse na zapłodnienie dwóch lub więcej komórek jajowych znacznie rosną ze względu na stosowanie terapii hormonalnych, środków stymulujących owulację a także nowoczesnych metod zapłodnienia in vitro.

Odnosząc te dane do swojego drzewa genealogicznego mógłbym spodziewać się, że na 2700 osób będzie około 33 bliźniąt czyli 16 par. Jednakże moja praktyka genealoga tego nie potwierdza. Udało mi się wyodrębnić metryki tylko kilku par bliźniąt; dwie Buchowskich i jedną Szczudłów.
Najstarszymi bliźniakami na moim drzewie są synowie Pawła Szczudło (1809- 1895) i Marianny z Gorczyńskich (1801- 1885). Dzieci urodziły się w 1837 roku w Żegarach a więc już 5 lat po pierwszym odnotowanym pojawieniu się Szczudłów pod Sejnami.

Ciekawostką jest, że obaj chłopcy otrzymali podwójne imiona, co w chłopskich rodzinach było wówczas raczej rzadkością. Inną miłą mi informacją był fakt, że świadkiem był ktoś pochodzący ze Świacka, miejscowości oddalonej o 55 km od miejsca zamieszkania rodziców dzieci, ale ledwie o kilka km od domniemanego miejsca pochodzenia rodziny Szczudłów (parafia Teolin / Sopoćkinie). To dowód na to, że Paweł Szczudło po opuszczeniu stron ojczystych i zamieszkaniu w Żegarach nadal utrzymywał z nimi kontakty, tu w formie zaproszenia znajomego czy byłego sąsiada na chrzestnego.


„Działo się we wsi kościelnej Berżnikach dnia 21 lutego 1837 roku o godzinie 6 wieczorem. Stawił się Paweł Szczudła (potem nazwisko występuje w wersji „Szczudło”) wyrobnik ze wsi Żegar lat 25 mający w obecności Franciszka Koczupskiego ze wsi Świacka lat 39 i Ignacego Makarewicza ze wsi Żegar lat 45 mających – obu wyrobników – i okazał nam dwoje dzieci płci męskiej urodzone tamże w Żegarach dnia 19 bieżącego miesiąca i roku o godzinie 9 z rana z jego małżonki Marianny z Gorczyńskich lat 23 mającej. Dziecięciom tym na chrzcie świętym odbytym w dniu dzisiejszym nadane zostały imiona, pierwszemu – Jan Józef, a drugiemu – Wincenty Maciej a rodzicami chrzestnymi byli wyżej wspomniani, Jana – Franciszek Koczupski i Antonina Woranowiczowna, Wincentego zaś Ignacy Makarewicz i Katarzyna Wasilewska…”

Bliźnięta w rodzinie Buchowskich to współcześni nam Helena i Eugeniusz z Łumbi urodzeni 25 stycznia 1951 r. oraz Helena i Teresa (po mężu Bykowska, zmarła w 2015 r.) z Gawieniańc urodzone 13 lutego 1959 r. Chociaż mają wspólnego przodka, Antoniego z Gudyni pod Mariampolem, pary pochodzą z innych linii, wyodrębnionych przez dzieci Antoniego; pierwsi Dominika, drugie – Michała.

Moje drzewo genealogiczne nie jest kompletne i być może uda się jeszcze znaleźć metryki kolejnych bliźniaków z rodzin, którymi się głównie zajmuję; Szczudłów, Buchowskich czy Rynkiewiczów.

Andrzej Szczudło

Augustowska tragedia

12 Środa Lip 2017

Posted by dziklin in Buchowski, Obywatel, Szczudło, Wszystkie wpisy

≈ Dodaj komentarz

Tagi

Obława Augustowska, Okulanis

12 lipca to w naszym kalendarzu historycznym Dzień Pamięci Ofiar Obławy Augustowskiej. Głośno słyszymy o niej dopiero od 1989 roku, kiedy zmienił się system polityczny.
Wychowałem się w Sejnach, gdzie ukończyłem szkołę podstawową i liceum ogólnokształcące. Byłem uczniem aktywnym, który miał bardzo dobre oceny z historii i nauk politycznych, z sukcesem brał udział w różnych olimpiadach regionalnych i historycznych. Wydawało mi się, że nieźle znam historię kraju i regionu. Jednak nigdy z ust nauczyciela nie usłyszałem o Obławie Augustowskiej. Dopiero jako dorosły poznałem prawdę o tym tragicznym wydarzeniu.
Przypomnijmy jak to było. II wojna światowa zakończyła się 8 maja 1945 roku. Znaczna część wojsk sowieckich zakończyła ją w okolicach Berlina, skąd armia radziecka miała sporo kilometrów do domu. Droga wiodła przez Polskę, szczęśliwą z powodu wyzwolenia spod okupacji niemieckiej. Jednak szczęście to zakłócały powszechne ekscesy czerwonoarmistów, którzy po swojemu egzekwowali prawo zwycięzcy. Tereny polskie, a szczególnie tzw. Ziemie Odzyskane traktowali jako zdobycz, po rosyjsku „trofiejne”. Grabieże, niszczenie mienia, gwałty i zabójstwa były na porządku dziennym. W takiej sytuacji w lasach Puszczy Augustowskiej i okolic ożywiło się poakowskie podziemie, biorąc rewanż za swoje krzywdy. Reakcją na to była opracowana przez radzieckie dowództwo akcja przeczesywania lasów w północno – wschodniej Polsce, nazwana później Obławą Augustowską.
Obława, która miała miejsce w dniach 12- 18 lipca 1945 roku, objęła teren powiatów augustowskiego, suwalskiego i sokólskiego, powierzchnię 3472 km kwadratowe łącznie. Uczestniczyło w niej 45 tysięcy żołnierzy 50 Armii III Frontu Białoruskiego, dwie kompanie wojska polskiego oraz pewna ilość funkcjonariuszy milicji obywatelskiej i polskiej służby bezpieczeństwa. Pomoc Polaków ze służb miała charakter głównie logistyczny; dostarczanie wykazów osób związanych z konspiracją, ujawnianie ich miejsc zamieszkania a także rola przewodników po terenie.
W praktyce akcja polegała na wyłapywaniu podejrzanych przez rozstawionych co 6- 8 metrów żołnierzy, idących na przełaj przez pola i lasy. Osoby zatrzymane kierowano na punkty weryfikacyjne, gdzie ostatecznie decydowano o dalszym zatrzymaniu lub puszczano na wolność. W ten sposób wyodrębniono 600 osób, które na koniec zostały załadowane na samochody i wywiezione w nieznanym kierunku. Do tej pory, przez 72 lata nie znaleziono prochów ani jednej osoby. Obława Augustowska nazywana jest Małym Katyniem, gdyż przyniosła zagładę reszcie uratowanej z pożogi wojennej inteligencji regionu.

List rodzin zaginionych w Obławie Augustowskiej do Wojewody.

W Obławie Augustowskiej zginęło kilka osób z mojej rodziny. Najbliższym z nich był szwagier mojego dziadka Stanisława Buchowskiego, Witold Okulanis urodzony 16.01.1896 r. we wsi Gawieniańce, rodowej wsi Buchowskich z Sejneńszczyzny. Osierocił siedmioro dzieci.

Na zdjęciu: Witold Okulanis z żoną Agatą z Buchowskich i dziećmi.

Drugim zaginionym w Obławie Augustowskiej był Wincenty Michalski ur. 6.11.1925 r. we wsi Daniłowce, syn szwagra wspomnianego powyżej dziadka Stanisława.
To brzmi jak paradoks, ale mojemu Ojcu, życie uratowali Niemcy. Kiedy obława szła przez wieś Zagówiec, rąbał ze swoim ojcem drzewo. Przebywał tam ledwie od kilku miesięcy, dochodząc do zdrowia po półrocznej katorżniczej pracy przy kopaniu okopów.

Zygmunt Szczudło – foto z 1946 r. 

Zaczęło się pod Wigrami, a skończyło przy Mierzei Wiślanej. Wyzwolony przez żołnierzy armii radzieckiej pociągiem przez zrujnowaną Warszawę wracał do domu. Trasa pociągu zakończyła się w Białymstoku, więc dalszy odcinek ponad 120 km musiał pokonać pieszo. Maszerując kilka dni stale był częstowany przez ludzi z mijanych wiosek, gdyż był to okres świąt wielkanocnych. Zagłodzony na okopach zdrowiem zapłacił za nagłą obfitość jedzenia. Doszedł do domu ledwie żywy i potem na ziółkach matki powoli dochodził do siebie. I w takim stanie zastali go żołnierze z obławy. Dali mu spokój kiedy usłyszeli, że był na okopach u Niemca, co domyślnie oznaczało, że nie mógł być wtedy w partyzantce. Tak to niemieckim oprawcom zawdzięczał uratowanie przed „wyzwolicielami”.

Szczudło, Szczudły, Szczudłów

25 Wtorek Kwi 2017

Posted by dziklin in Szczudło, Wszystkie wpisy

≈ Dodaj komentarz

Z oczywistych przyczyn, swoim nazwiskiem interesowałem się od zawsze, jego pochodnymi dopiero kiedy złapałem bakcyla genealogii. Dosyć szybko dowiedziałem się, że są w Polsce miejscowości nawiązujące do mojego nazwiska, wsie: Szczudły pod Ełkiem i Szczudłów koło Łodzi. Z ojczystych Sejn bliżej mi było na Mazury i Warmię, więc najpierw odkryłem Szczudły. Widziałem je na mapie a gdzieś około 2006 roku przejeżdżałem w pobliżu. Jadąc trasą z Augustowa do Ełku w pewnym momencie zauważyłem znak drogowy z napisem „Szczudły 2”.

W samochodzie było nas dwoje – ja i żona, więc uznałem że „Szczudły dwa” powinny się tutaj zatrzymać. Tak też zrobiliśmy. Nie byliśmy wtedy gotowi do zjechania z drogi i pokonania 2 km polnej drogi do wsi. Zadanie to odłożyliśmy na później, ale od ręki uwieczniliśmy znak drogowy na zdjęciu. Od 2007 roku firmuje ono moją stronę internetową http://www.szczudlo.eu
Kolejna okazja odwiedzenia wsi Szczudły pojawiła się dopiero w 2012 roku. Tym razem był czas na półgodzinne zatrzymanie i rozpoznanie sytuacji. Zjechaliśmy z asfaltu w piaszczystą drogę i po pokonaniu trasy 2 km byliśmy w Szczudłach. Swoje pytania o mieszkańców skierowaliśmy do sołtysa. Niestety rozczarował nas mówiąc, że nie ma tu i za jego czasów nie było nikogo z nazwiskiem Szczudło. Cóż było począć; zrobiliśmy parę fotek i w drogę.
Z czasem udało mi się nabyć książkę Grzegorza Białuńskiego pt. „Kolonizacja Wielkiej Puszczy (do 1568 roku – starostwa piskie, ełckie, straduńskie, zelkowskie i węgoborskie (węgorzewskie)”, Olsztyn 2002. Z tego opracowania oraz z Wikipedii wiem, że wieś Szczudły powstała bardzo dawno temu w ramach kolonizacji południowych i wschodnich terenów państwa Zakonu Krzyżackiego.

Wieś Szczudły  w gminie Kalinowo. 

Źródła podają, że wieś została założona w 1473 roku. Komtur ryński J.Ramung v. Rameck nadał Andrzejowi Raczce (Retzke) 8 włók na prawie magdeburskim z obowiązkiem pół służby zbrojnej. Kilka lat później, w 1479 roku wieś Szczudły występuje w wykazie bartników i rybaków z prokuratorii ełckiej.
W 1552 roku mieszkańcy wsi otrzymali następne 15 włók. W roku 1895 wieś, której nazwa do 1926 roku brzmiała Sczudlen, potem do 1945 Georgsfelde, liczyła już 18 gospodarstw o łącznej powierzchni 320 ha. W liczbie 136 mieszkańców było 9 Niemców, 126 Mazurów i 1 Polak. Wszyscy byli ewangelikami. U progu II wojny światowej, w 1939 roku było tam 96 mieszkańców w 18 domach. Gospodarstw rolnych 12.
Od 1945 roku wieś Szczudły zasiedlali mieszkańcy pobliskiej Suwalszczyzny, osadzeni wśród trzech rodzin autochtonów uważających się za Niemców. Dane z roku 1978 wykazują już tylko 32 mieszkańców i 7 gospodarstw. Przez 6 kadencji sołtysem wsi Szczudły był Antoni Bielski.
W latach 1975- 1998 wieś Szczudły przynależna była do województwa suwalskiego, aktualnie jest w warmińsko – mazurskim, powiecie ełckim, gminie Kalinowo.
Do wsi Szczudłów położonej w gminie Łowicz, powiecie łowickim, województwa łódzkiego, jeszcze nie udało mi się dotrzeć. Przejeżdżałem tuż obok kilkakrotnie ale pośpiech nie pozwolił na zatrzymanie i wywiad z sołtysem. Nie tracę jednak nadziei, że kiedyś to się uda. Raport na ten temat z pewnością pojawi się na blogu.

Sielanka na wsi

03 Piątek Mar 2017

Posted by dziklin in Szczudło, Wszystkie wpisy

≈ Dodaj komentarz

Tagi

Olecko, Przeprowadzka, sielanka, Zagówiec

Najwcześniejsze lata dzieciństwa kojarzą mi się z Oleckiem. Nasi rodzice po pięcioletnim mieszkaniu w Gołdapi spędzili tam 8 lat, najpierw z dwoma, a po urodzeniu Teodora w 1956 roku, z trzema synami. Ja byłem tym drugim (na zdjęciu w czapce w poprzeczne paski).

olecko

Jeszcze za czasów mieszkania w Olecku bywały wakacyjne wyjazdy do dziadków, Jana i Marianny Szczudłów, mieszkających w Zagówcu koło Sejn. W gnieździe rodzinnym Szczudłów, rodzice budowali swój dom. Dlaczego tam? Prawdopodobnie bardziej niż sentyment do ojcowizny liczył się fakt, że dziadek dał darmo działkę i drewno z prywatnego lasu. W budowie domu uczestniczyliśmy również my, dzieci. Z tego co pamiętam, miałem wtedy poczucie robienia czegoś ważnego, a nawet bycia prawie dorosłym. Faktyczna pomoc sprowadzała się jednak do przenoszenia dachówek czy innych niezbyt ciężkich materiałów potrzebnych na budowie.

andy-1963

Potem była wielka radość z poszerzonej z dnia na dzień przestrzeni do zabawy, z możliwości chodzenia po drzewach, zabawy w partyzanta itd. Nielekkie były początki w szkole. Kiedy dotarliśmy do niej, ja z moim starszym bratem Zdziśkiem, klasy były już zgrane, a my jako nowi uczniowie świetnie nadawaliśmy się do prześladowania. Już po usłyszeniu nazwiska nieformalny „przywódca stada” – klasowy lider Tadek Anzel zaproponował nam ksywkę, która przetrwała do końca szkoły. Do końca podstawówki w szkole „Pod Lasem”, jak ją nazywano, byliśmy Szczupakami. Dziś śmiejemy się z tego, ale wtedy za „Szczupaka” trzeba było często stawać do boju.

zagowiec-stary

W Gawieniańcach, których nasza część najpierw była Zagówcem, przeżyłem kilkanaście szczęśliwych lat dzieciństwa, wtedy określanego jako przegrane – ze względu na uciążliwe obowiązki domowe w nie zmechanizowanym gospodarstwie, dziś – wyjątkowe, biorąc pod uwagę bogactwo doznań. Dopiero po latach potrafiłem dopatrzyć się w swoim życiorysie elementów egzotyki. Można śmiało zaliczyć do nich fakt, że szkołę podstawową ukończyłem przy lampie naftowej, ucząc się przy jednym stole z braćmi, ale i z ojcem, który zaocznie uczył się w Technikum Ekonomicznym.

kazimierowicz-piotr

Temu „uczonemu gremium” zwykle towarzyszył siedzący w kącie wąsaty staruszek z fajką, Piotr Kazimierowicz (szwagier mojego dziadka Jana Szczudło). Zwykle nie udawało mi się, ale też i nie bardzo chciałem, odizolować się od jego barwnych opowieści o czasach przed wojną, przeżywanych po części na Litwie, po części w granicach Rzeczpospolitej. Były też kawały o Żydach, w których zawsze dostawało im się od bardziej przebiegłych Polaków. Kiedy kupiliśmy radio, zasilane ze specjalnej, dużej baterii, dziadek Piotr (na zdjęciu obok) czas spędzał na słuchaniu Wolnej Europy, ale i stacji litewskich. Pamiętam jak tłumaczył nam ciekawsze kawałki z rozrywkowej audycji rozgłośni wileńskiej „Sawukas wakaras” (Sobotni wieczór). Chociaż każde przyjście dziadka na tzw. posiaduszki kończyło się pozostawieniem na podłodze sporej kupki popiołu wysypanego z fajki, jego obecność umieliśmy docenić.

Rzadka już w owych czasach na terenie PRL egzotyka domu pozbawionego prądu elektrycznego skończyła się w roku 1968, kiedy na pola wkroczyli geodeci wyznaczający miejsca dla postawienia słupów elektrycznych. Około dwumetrowy dół pod betonowy słup musiał wykopać właściciel pola, na którym słup został zaplanowany. Takich słupów było na naszych polach kilka. Miałem wtedy 14 lat i świetnie nadawałem się do tej pracy. Nie była to wielka męka, bo gleba piaszczysta, a i nadzieja na rewolucyjne zmiany dodawała sił. Wkrótce po zainstalowaniu „lekstryki” – jak mówił dziadek Jan Szczudło, który oporem stawał przed elektrykami i pozwolił założyć w swoim drewnianym domu tylko minimalną ilość żarówek i gniazdek, we wsi pojawił się pierwszy telewizor. Właścicielami była rodzina Pieczulanisów, którzy szybko zrozumieli, że dla dobra stosunków międzysąsiedzkich telewizor „musi” być też dostępny i dla innych. Chodziło się tam jak do kina; były rzędy ławek i nieuchronny w takiej sytuacji … udział w życiu tamtej rodziny. Jako dzieci, w podwójnym kinie czyniliśmy życiowe obserwacje, co pikantniejszymi kawałkami dzieląc się z kolegami. A było czym się dzielić, bo przez rodzinę tę przetoczyło się kilka wątków żywcem z „Cichego Donu” – miłość, zazdrość, podpalenia budynków itp. Z tamtych lat pamiętam serial o dr Ewie.

andy1972

Naukę w szkole średniej, LO nr 19 w Sejnach, rozpocząłem już jako zelektryfikowany obywatel PRL. W szkole szło mi nieźle, chociaż gorzej niż w podstawówce. Przeszkodą było m.in. i to, że kosztem wielu wyrzeczeń całej rodziny, rozwijało się gospodarstwo rolne.

Musieliśmy w tym uczestniczyć. Pamiętam częsty obraz powrotu ze szkoły; mama stoi w drzwiach i pogania do jedzenia obiadu. „Podtekst” miała w drugiej ręce; stare portki do przebrania, gdyż natychmiast po obiedzie trzeba było iść do pracy w gospodarstwie. Dopiero wieczorem, zmęczony miałem szansę zasiąść do robienia lekcji.

W takich wiejskich klimatach żyłem 11 lat i chociaż stanowi to tylko 18% mojego czasu życia, wiem że były to lata najważniejsze, lata formacji osobowości młodego człowieka.

Andrzej Szczudło

Nie zdążyłem…

01 Środa Lu 2017

Posted by dziklin in Buchowski, Genealogia ogólnie, Szczudło, Wszystkie wpisy

≈ 3 Komentarze

Tagi

dyktafon, pytajmy

Śpieszmy się pytać ludzi… tak szybko odchodzą!
Wielu genealogów w rozmowach przyznaje, że za genealogię wzięli się zbyt późno, że przegapili szansę wypytania swoich starszych krewnych czy znajomych o rodzinne korzenie. Mimo, że pasja poszukiwania przodków ogarnęła mnie już dawno temu, i ja wpisuję się na listę tych, którzy nie zdążyli.
Nie zdążyłem wykorzystać wiedzy swojego Dziadka Jana Szczudło, który zmarł w 1969 roku. Kończyłem wtedy szkołę podstawową i nie pomyślałem, że niektóre lekcje powinienem odrabiać z niepiśmiennym Dziadkiem. Może dowiedziałbym się przy okazji o jego dzieciństwie, przeżywanym u progu Rewolucji Październikowej pod rosyjskim zaborem, o dwóch wojnach, które jako urodzony w 1898 roku, Dziadek musiał przeżyć. Może, po zaskarbieniu zaufania, Dziadek powiedziałby mi o Katyniu, który do dziś leży cieniem na relacjach polsko- rosyjskich? Nikt nie śmiał mi o tym wspomnieć zanim nie wyjechałem na zachód Polski, by tam zamieszkać. Być może rozmiękczony moją ciekawością Dziadek opowiedziałby także o swoich tajemniczych relacjach z Cyganami. Wiem, że miał w taborze przyjaciela – kolegę, który odwiedzał go kiedy tabor, jak co roku zatrzymywał się w pobliskim borku. Na czym polegała ta relacja, kiedy i w jakich okolicznościach przyjaźń ta została zawarta, już nigdy się nie dowiem. Już nie odpowie mi Dziadek na rewelacje znajdywane teraz w metrykach, czy miał świadomość, że był dziesiątym dzieckiem swoich rodziców i co się stało z ósemką poprzednich? Wychowując się przez 8 lat tuż obok niego, nigdy nie słyszeliśmy słowa na ich temat. Znana była tylko jego siostra Kazimiera, poprzedzająca go na liście 10 dzieci swoich rodziców. Mieszkała w tej samej wiosce, w Zagówcu, ledwie kilkaset metrów od niego. Dziadek Jan wychował się i żył wśród Litwinów, ale na pytanie czy znał język litewski, nikt jasno nie może odpowiedzieć. Pewnie nikt nie zapytał, kiedy był czas.
Moja mateczna Babcia, Weronika Buchowska żyła długo, bo aż 87 lat. Mieszkała niedaleko nas i od czasu do czasu mieliśmy okazje do spotkań. Opowiadała różne dziwne historie, które uznawaliśmy za raczej nieprawdziwe. Dopiero jako człowiek dorosły, oświecony wiedzą o Powstaniu Sejneńskim 1919 roku, zrozumiałem, że Babcia o tym właśnie opowiadała. Jako młoda panienka była wciągnięta w wir zbrojnych zmagań Polaków z Litwinami o Sejny. Opatrywała rannych powstańców i traumatycznymi opowiadaniami z tych zdarzeń chciała się z nami dzielić. Miałem piątkę z historii, ale nigdy nie słyszałem o Powstaniu Sejneńskim, więc trudno było mi uwierzyć, że Babcia nie fantazjuje.
W prezentacji multimedialnej, którą kilka lat temu przygotowałem na użytek spotkań popularyzujących genealogię, jakie zdarza mi się prowadzić w okolicznych bibliotekach, uniwersytetach trzeciego wieku i podobnych instytucjach, już na wstępie zwracam uwagę na fakt, że „za genealogię ludzie biorą się zbyt późno, kiedy naturalne źródła wiedzy (czytaj: przodkowie) już odeszły…”. Słuchacze przeważnie przyznają mi rację, bo czują to po sobie.
Aby nie kończyć artykułu w minorowym tonie, powiem, że mam też w swojej aktywności przypadki, kiedy podchodząc roztropnie, zachowałem dla potomnych ciekawe wspomnienia. Używając intuicji, która ku zaskoczeniu kobiet, zdarza się i u mężczyzn, w czas zadbałem o utrwalenie cennych wspomnień i opowiadań.

zofnamioko

Pamiętam odwiedziny u mojej cioci Zofii Namiotko (1923- 2009, na zdjęciu), regionalnej artystki ludowej z Sejneńszczyzny, wielokrotnie nagradzanej na przeglądach i konkursach. Była już poważnie chora, gdy wybrałem się do niej na rozmowę. Kiedy włączyłem dyktafon, nie oponowała, a nawet chyba tym zachęcona, opowiadała dużo i nawet zaśpiewała mi kilka piosenek. Zmarła kilka miesięcy później, a ja wtedy podzieliłem się swoim nagraniem z jej najbliższą rodziną. Bardzo byli mi wdzięczni, bo sami nigdy nie mieli odwagi, aby odsłaniając śmiałą myśl, że kiedyś jej zabraknie, włączyć dyktafon.
Niewątpliwym moim sukcesem jest także fakt, że oswoiłem z dyktafonem moich rodziców. Na początku obserwowałem u nich zachowanie bardzo typowe; kiedy włączałem dyktafon, usztywniali się, kontrolowali, nie mówili spontanicznie. Teraz jest inaczej. Kiedy zaczynają opowiadać historie o czasach przede mną, o wydarzeniach, których ja nie mogłem znać, proszę o przerwę i szukam dyktafonu. Za chwilę wracamy do rozmowy i dyktafon nikogo już nie krępuje. Z pewnością mają świadomość i akceptują to, że w ten prosty sposób przechodzą do rodzinnej historii.
Andrzej Szczudło

Rów w Zagówcu

17 Sobota Gru 2016

Posted by dziklin in Buchowski, Szczudło

≈ 1 komentarz

Tagi

rów, Zagówiec

W kluczowej dla historii Sejneńszczyzny pozycji książkowej pt. Materiały do dziejów ziemi sejneńskiej[1] na stronie 58 tomu I trafiam na wzmiankę o zagówskim rowie. Autor wymienia go za dokumentem króla Zygmunta I z 28.10.1522 roku. Kontekstem tego jest fakt, że rów ten był częścią granicy nadania dóbr namiestnikowi przewalskiemu Kopciowi Wasilewiczowi. Rów łączący jezioro Żagowiec z jeziorem Sejny jest tu nazywany „rzeczką” a ponadto ma swoją nazwę „Żagówka”.

row_2

Kiedy w 1962 roku z rodzicami i dwójką braci trafiłem do Zagówca[1], przenosząc się na stałe z Olecka, rów stał się dla nas czymś bardzo ważnym. Najważniejszy był chyba dla naszej mamy, która nie mając w domu prądu ani elektrycznej pralki robiła w nim pranie. Odległy był ze 200 m od naszego domu, więc bieliznę do prania od aż 6 domowników dowoziło się wózkiem dwukołowym na szprychach. Dowiezienie i odwiezienie przeważnie było zajęciem dla nas, synów. Nad rowem mama odpowiednio pranie rozkładała i potem kolejno, sztuka po sztuce płukała w rowie. Czasami używała metalowej tarki. Dla Pietranisów, rodziny sąsiadów mieszkających najbliżej rowu, było to miejsce bardzo praktyczne. Na łączce nad nim stale pasła stado gęsi dorosła, ale opóźniona w rozwoju Zośka. Gęsi co raz to schodziły na wodę. Na szczęście znikały z wody, kiedy my chcieliśmy się w niej pławić.

Pożytki czerpane z rowu przez nas, dzieci to przede wszystkim ryby i raki. Wiosną szczupaki spływały z jeziora na tarło, szukając sobie miejsca w płytkich wodach rzecznych. I tu je mieliśmy. Bez świadomości, że to coś złego, brało się oście (gdzie indziej nazywane ościeniem) i polowało się na szczupaki. Radość z tego była ogromna i nie chodziło tu o smak ryby, ale o radochę myśliwego. Podobnie emocjonujące były polowania na raki. Pojawiały się one w naszym rowie, nie wiedzieć czemu, z różną intensywnością. Raz ich było więcej, raz mniej. Kiedy udało się wypatrzyć, że są w rowie, sięgaliśmy po nie do zakamarków między korzeniami olch rosnących tuż nad wodą. Na początku któryś z naszego grona – śmiałek został boleśnie potraktowany szczypcami raka, ale dosyć szybko odkryliśmy sposób na poradzenie sobie z tym problemem. Ubierało się na rękę starą pończochę i już było bezpiecznie. Rak chwytał szczypcami za materiał nie czyniąc rany. Łatwo go było wtedy wyciągnąć z nory i schować do koszyka.

row_1

Dodatkową korzyścią z rowu były zbierane w nim „obsitki” – robaki schowane w wykonanym z ziarenek piasku i źdźbeł drewna kokonie. Używaliśmy ich jako przynęty dla ryb, łowionych na wędkę.  Zimą nasz rów był wykorzystywany do jazdy na łyżwach. Zanim mróz porządnie ściął jeziora, bezpieczniej było jeździć na płytkim rowie.

W latach 80. władze samorządowe Sejn zrobiły nowy użytek z naszego rowu. Niespodziewanie stał się on ważny i dla mieszkańców miasteczka. Wykorzystano fakt, że rów nasz, łączący jezioro Gawieniańce dawniej zwane Żagowcem, z jeziorem Sejny przepływał przez tzw. Strzelnicę w borku. To tam właśnie, w miejscu przedwojennej strzelnicy KOP, urządzono miejsce dla publicznej rekreacji. Wyglądało to imponująco; spory brodzik z dopływem i odpływem wody, boisko do gry w piłkę nożną, punkt gastronomiczny, muszla koncertowa.

Kiedy to ujrzałem po raz pierwszy, byłem zachwycony. Niestety stan taki nie trwał długo i nie wiem dlaczego, wszystko to zaczęło popadać w ruinę. Kilkanaście lat później pojawiły się fundusze unijne, ale sejneński samorząd znalazł dla nich inne miejsce. Martwiąc się, że to nie nad naszym rowem w borku, uspokajałem się, że mimo wszystko wreszcie w „krainie tysiąca jezior” będzie jedno przyzwoite miejsce gdzie sejnianie będą mogli się wykąpać. Moja radość trwała jednak tylko do pierwszej wizyty nad jeziorem Sejny, bo to tam ulokowano nową inwestycję. Na miejscu okazało się, że czegoś tam nie przewidziano, czegoś nie sprawdzono. Owszem, była infrastruktura na brzegu, gdzie można było zaparkować samochód, pospacerować, przebrać się nawet i opalać, ale wykąpać się już nie. Woda była zbyt brudna. Tak to odeszły marzenia i nadzieje. A rów zagówski nadal płynie. Widuję go 2- 3 razy w roku, kiedy odwiedzam rodzinę. Uśmiecham się, okiem dorosłego widząc, że taka marna struga, mogła być dla dziecka ważnym miejscem zabaw i harców.

[1] W różnych latach nazwa wsi pojawia się w różnych wersjach; Żagowiec, Żagówiec, Zagowiec

[1] Praca zbiorowa pod redakcją Jerzego Antoniewicza, Białystok 1963.

fot. 2 x Rafał Szczudło

Sięgamy DNA

26 Sobota List 2016

Posted by dziklin in Buchowski, Rynkiewicz, Szczudło, Wszystkie wpisy

≈ 1 komentarz

Tagi

DNA, Normanowie, Oziembłowski

O wykorzystaniu DNA w genealogii rodzinnej pierwszy raz słyszałem na zebraniu w Śląskim Towarzystwie Genealogicznym, kiedy wzięła się za to Marysia Odrowąż. W jej przypadku chodziło o udowodnienie pokrewieństwa jej męża Władysława Odrowąża z błogosławionym Jackiem Odrowążem, który zmarł kilka wieków temu. Na pierwszy rzut oka, oka laika zadanie wydawało się nieprawdopodobne. Jednak wkrótce okazało się, że zachowały się kości świętego i dzięki temu można było uzyskać jego genotyp. Badanie było skuteczne, chociaż pokrewieństwo Władysława ze świętym nie zostało potwierdzone. Korzyścią dla tych, którzy wykazali zainteresowanie, a więc i dla mnie, było zwrócenie uwagi na nową metodę potwierdzania więzów krwi. Kolejnym etapem w moim dojrzewaniu do zajęcia się tematyką wykorzystania genetyki w genealogii było spotkanie z dr Maciejem Oziembłowskim, który miał wykład na zebraniu ŚTG we Wrocławiu.
To spotkanie na długo zostało w mojej pamięci. Przekonało mnie, że genetyka może odpowiedzieć na pytanie skąd przychodzimy i być pomocna kiedy zawiodą archiwa.
W 2012 roku uświadomiłem sobie, że jestem szczęściarzem mając przy życiu ojca, liczącego ponad 80 lat. Za bycie szczęściarzem warto zapłacić – uznałem. Dlatego też zdecydowałem się wydać pieniądze na przebadanie. Pakiet do testu zamówiłem w Kalifornii rejestrując się na stronie FTDNA. Uspokajał mnie fakt, że Polacy byli tam wśród administratorów i że był prowadzony Polski Projekt. Rejestrując się zmuszony byłem skompilować dane ojca z moimi, bo przecież staruszek tylko pobieżnie „był w temacie” i zgodził się tylko użyczyć śliny. Ponadto poczty mailowej i Internetu nie używa, a kierowanie na jego adres tradycyjnej, papierowej poczty niepotrzebnie wydłużyłoby cały proces o kilka dni niezbędne, aby przesyłka pokonała dzielący nas dystans 650 km ze Wschowy, gdzie mieszkam do mojego ojca pod Sejnami. Tak więc w rejestracji na FTDNA podałem dane osobowe ojca, ale dane kontaktowe swoje. Następnie zamówiłem pakiet do testu, płacąc kartą kredytową. Po kilku tygodniach pakiet testowy dotarł na miejsce i można było działać. Nie od razu jednak, gdyż dzieliła nas wspomniana wyżej odległość 650 km. Musiałem poczekać na okazję wyjazdu do rodziców, która zwykle zdarza się u mnie 2- 3 razy w roku. Wyjazdu oczekiwałem spokojnie, bo w międzyczasie wypytałem fachowców czy test nie straci ważności leżąc kilka miesięcy.
Pobranie śliny odbyło się zaraz po przyjeździe do Sejn. Dokonał tego mój młodszy syn Karol, który jako magister farmacji był najbliżej branży medycznej. Doświadczony w pracach laboratoryjnych zrobił to szybko i bez zbędnych emocji. Nazajutrz po tym test trafił na pocztę. Po kilkunastu dniach mailem otrzymałem wiadomość, że próbka dotarła do laboratorium w Kalifornii i rozpoczęły się badania. Kilka tygodni później kolejny komunikat głosił, że wyniki już są i można je pobrać na swój komputer. Wersja przygotowana dla klienta miała postać certyfikatu w pdf, którą zaraz sobie wydrukowałem. Wynik niewiele mi mówił; ot, zwykłe ciągi cyfr przypisanych do odpowiednich markerów.

zygi_dna

Badanie DNA mojego ojca odbywało się na poboczu moich coraz intensywniejszych poszukiwań genealogicznych. Gromadząc dane wszystkich Szczudłów, gdyż na początku swojego zaangażowania w genealogię uznałem, że nazwisko jest rzadkie i jest duże prawdopodobieństwo pozbierania wszystkich na jednym drzewie, stwierdziłem, że sporo nieznanych nam dotąd „nosicieli naszego nazwiska” jest w niedalekiej okolicy. Od razu założyłem, że zarówno Szczudło spod Augustowa, jak i ten spod Raczek mogą być moimi krewnymi. W końcu wszystkie te trzy ośrodki dzieliła od siebie odległość nie większa niż 60 km. Problem jednak polegał na tym, że nie znałem nikogo z linii raczkowskiej, metryk z ich parafii nie udało się nigdzie znaleźć, a augustowscy byli mało zainteresowani  moimi teoriami. Przełom nastąpił niespodzianie, kiedy w przypadkowej rozmowie telefonicznej z osobą losowo wybraną z listy Szczudłów mających telefon, usłyszałem, że mieszkający w Białymstoku Jan Szczudło pochodzi z Raczek.  Entuzjazm mój nie znał granic, bo mieszkającej w Polsce rodziny z Raczek poszukiwałem od czasu pobytu w USA, w 1987 roku. Wynaleziony wtedy w książce telefonicznej Chicago Casimir Szczudlo przypisany był do tej rodziny i sporo mi o niej opowiadał. Teraz, po ponad 20 latach, kiedy Casimir już nie żył okazuje się, że mam do nich kontakt, a nawet jeden z nich mieszka … w Chicago.

Kilka miesięcy później, w Białymstoku doszło do mojego spotkania z Janem Szczudło. W sympatycznej rozmowie wyjaśniliśmy sobie who is who i co mamy do zrobienia. Dogodną okolicznością okazał się fakt, że Jan miał syna Jerzego, od ponad 20 lat mieszkającego w Chicago. Kolejny mój fart to okoliczność, w której już po pierwszych kontaktach mailowych Jerzy dał się przekonać do moich zamiarów przebadania DNA jego ojca i chętnie wyłożył na to stosowną kwotę.

Badanie zostało załatwione stosunkowo szybko, w grudniu 2013 roku i zaraz po nim na moim (ojca) koncie firmy badającej pojawił się komunikat o trafieniu, po angielsku – Match. Analiza komunikatu i porównanie obu certyfikatów nie budziło wątpliwości; Zygmunt i Jan mają wspólnego przodka. Przekonywał o tym fakt, że na 37 markerów, aż 35 było identycznych, a jedynie dwa nieco odbiegały od siebie. Obu panów dzielił dystans określony tajemniczą cyfrą „2”. Na pytanie, co mogę dalej z tym robić, dr Oziembłowski odpowiedział, że nic konkretnego. Trafienia to osoby, które z moim ojcem mają wspólnego przodka w linii męskiej. Od tego czasu trwam w przekonaniu, że odnalazłem rodzinę ojca, ale jak daleką nie wiem. Niemniej kontakty zostały zawarte i utrzymane, zarówno z Janem i jego żoną Krystyną z Białegostoku, jak i z Jurkiem z Chicago (przez Skype’a, mailem i telefonicznie). Latem 2014 roku podczas pobytu w USA doszło do mojego spotkania z krewniakiem. Po raz pierwszy w życiu mogliśmy się spotkać, spojrzeć sobie w oczy, porozmawiać. Uczestniczyła w tym również Sue Schlueter, krewniaczka wcześniejszych emigrantów raczkowskich, o których w 1987 roku opowiadał mi Casimir Szczudlo. Sue pokonała spory kawał drogi z Michigan, gdzie mieszka, aby spotkać się z nami w Chicago. Otrzymałem od niej raport z amerykańskiego losu naszych raczkowskich przodków. Rzecz jest dosyć obszerna i po angielsku, więc czekam na emeryturę, żeby to w całości przetłumaczyć, przeanalizować i ewentualnie wykorzystać do własnych publikacji.

Wisienką na torcie moich potyczek z DNA stała się informacja, że w genach mojego ojca znalazły się elementy normandzkie, dosyć rzadkie w chromosomach większości Polaków. Znów powróciło pytanie, co z tym mogę zrobić? Nie mając odpowiedzi zareagowałem pozytywnie na prośbę prowadzących Family Tree DNA o dołączenie do Projektu Normandzkiego. Co to dla mnie przyniesie, jakie da odpowiedzi o pochodzeniu rodziny, nie wiem. Wiem, że jest pożywką dla barwnych wyobrażeń o Wikingach w rodzinie. Podsycają je stale otrzymywane komunikaty o osobach z całego świata, w których określono podobne, normandzkie geny.

Moje główne zadanie w genealogii Szczudłów, do którego zaprzęgnąłem genetykę, polegało na udowodnieniu, że trzy linie sąsiadujących ze sobą na terenie północno- wschodniej Polski Szczudłów, mają wspólnego przodka. O ile udało się to w zakresie dwóch rodzin, z Sejn i z Raczek, to nie zostało zbadane dla rodziny z Augustowa. Uciekła szansa wykorzystania do badania najstarszego, męskiego członka rodziny, Stanisława Szczudło, który wiekowo był w pobliżu mojego ojca Zygmunta (linia Sejny) oraz Jana (linia z Raczek). Zmarł w 2014 roku. Pozostaje teraz opcja nieco mniej dogodna, ale wciąż sensowna, wykorzystania do badania DNA jednego z jego trzech synów: Piotra, Wacława lub Jerzego. Zamierzam zająć się tym w najbliższym czasie.

Na marginesie chciałbym dodać, że nie poszło na marne gromadzenie przeze mnie od lat informacji o wszystkich Szczudłach. Po uporządkowaniu już mogę wstępnie „przyswoić” barwne i dobrze udokumentowane historie emigrantów do Ameryki z Raczek, a wkrótce może i tych z Augustowa.

Podobne zadanie mam do wykonania w pozostałych rodzinach, którymi się genealogicznie zajmuję; Buchowskich i Rynkiewiczów. Policzeni już przeze mnie Buchowscy, gęsto zasiedlający ziemię sejneńską przekazują z pokolenia na pokolenie historie o emigracji swoich krewniaków do Ameryki. Część z nich wracała, kupując za zarobione dolary gospodarstwa wokół Sejn, ale część zostawała, asymilując się ze społecznością amerykańską. Dziś kiedy zapanowała moda na genealogię, poszukują swoich korzeni w „starym kraju”.  Jest więc zainteresowanie obu stron, aby pochodzenie Amerykanów udokumentować i połączyć rodziny. Ze strony amerykańskiej najbardziej dąży do tego mieszkająca w San Jose, Kalifornia Kate Maed, której rodzinne dane nie bardzo pasują do naszych. Jej ojciec Jan / John Buchowski ur. 1892 emigrował do Ameryki w 1913 roku, razem z bratem Józefem /Josephem.  Dokumentów wskazujących na pochodzenie ich od naszych Buchowskich brak, więc jedyną skuteczną metodą na dziś wydaje się badanie DNA. W grudniu 2015 zdecydował się na to Jan Buchowski ze Skarkiszek k. Puńska. Jego wyniki mają być teraz skojarzone z DNA Buchowskich z Kalifornii, aby odpowiedzieć na pytanie czy obie rodziny mają wspólnego przodka?

O badanie DNA męskiego przedstawiciela Rynkiewiczów zabiegam od kilku lat. Proszą o to amerykańscy Rynkiewicze, których korzenie są z Litwy i spod Grajewa, co wcale nie wyklucza pokrewieństwa z naszymi.  Dosyć długo obaj kandydaci, Józef z Krasnopola i Marian z Suwałk nie wydawali się być do tego przekonani. Sytuacja uległa zmianie przed rokiem i drugi z moich wujków powiedział sprawie sakramentalne „tak”. Mam więc certyfikat DNA tej rodziny i będę mógł skojarzyć „nasze” dane z amerykańskimi. Jeśli będzie „match”, wzbogacimy się o kolejne gałęzie na genealogicznym drzewie.

Andrzej Szczudło

Aktualizowany tekst artykułu pt. Przemawia DNA publikowanego w książce PARANTELE 1/2016 – Roczniku Śląskiego Towarzystwa Genealogicznego we Wrocławiu (www.genealodzy.wroclaw.pl)

Projekt Normandzki Family Tree DNA

Celem naszego projektu DNA jest identyfikacja potomków Normanów w Europie kontynentalnej, czyli w Europie bez Wysp Brytyjskich i Półwyspu Skandynawskiego. Jako Normanów klasyfikujemy haplogrupy I1 u osób, których rodziny historycznie pochodzą z tego regionu. Dziś widzimy sześć podstawowych fal ich napływu do tego regionu: 1/ Prehistoryczne ruchy nordyckich plemion w czasach „Voelker-Wanderung”, 2/ Wczesne Średniowiecze – Ekspansja normańskich zdobywców, kupców i najemników od siódmego do jedenastego wieku, 3/ Udział rycerzy z pochodzenia Norman w wojnach i krucjatach od XI do XV wieku, 4/ Brytyjczycy pochodzenia normańskiego służący w zaciężnych pułkach w tej części Europy – od XVI do XVIII wieku, 5/ Fale imigracji niemieckich i holenderskich osadników do Europy Środkowej, Wschodniej i Południowej od XIII do XX wieku, 6/ Żołnierze szwedzcy w podbojach i wojnach w Europie Środkowej i Wschodniej od XVII do XVIII wieku.

Trzy dni na Białorusi

10 Poniedziałek Paźdź 2016

Posted by dziklin in Genealogia ogólnie, Szczudło, Wszystkie wpisy

≈ Dodaj komentarz

Tagi

Białoruś, Sopoćkinie

Wychowałem się na Sejneńszczyźnie, skąd bliżej do Litwy niż do Białorusi. Białoruś zaczęła mnie interesować dopiero kiedy doszedłem, że stamtąd pochodził mój najdalej odszukany przodek. Mój prapradziadek Paweł Szczudło urodził się w parafii Teolin gdzieś około 1810 roku. Dla mnie ten Teolin był wirtualną miejscowością, miejscem na mapie, które chciałem odwiedzić i bliżej poznać. W pierwszym odruchu internauty napisałem mail do gazety polonijnej „Głos znad Niemna”. Wkrótce na jej łamach ukazał się mój anons o chęci nawiązania korespondencji z kimś z Sopoćkin lub okolicy. Odzew był tylko jeden, od Stanisława Zmitrowicza. Korespondowałem z nim kilka lat dopytując się o możliwości dotarcia na Grodzieńszczyznę kajakiem. Nie wydawało mi się to możliwe.

Stanisław Zmitrowicz

Na zdjęciu powyżej: Stanisław wśród koleżanek z zespołu folklorystycznego. 

Stanisław zapraszał mnie do Sopoćkin od kilku lat, ale dopiero w roku 2009 udało mi się z tego zaproszenia skorzystać. Przeznaczyłem na to 3 dni. Nie doczytałem się w Internecie, że na jednorazowy wyjazd na Białoruś zaproszenie nie jest potrzebne. Dlatego po zaopatrzeniu się w zaproszenie wyrobione mi przez Stanisława stanąłem przed okienkiem Konsulatu Republiki Białorusi w Białymstoku. Okazało się, że gdybym zabrał się za formalności wcześniej, wiza kosztowałaby 25 euro. Teraz musiałem zapłacić dwukrotność tej kwoty. Warto jednak ten koszt było ponieść, bo już następnego dnia wiza była gotowa.

Z Białegostoku, niewczesnym rankiem, wystartowaliśmy z żoną, bo ona była moją jedyną towarzyszką podróży. Nie chciało nam się zarywać nocki, bo w końcu w czasie urlopu wyspanie się więcej jest warte niż rygorystyczne wypełnienie narzuconego sobie harmonogramu. Na granicy obsłużono nas dosyć szybko, bez zbędnych formalności. Szybko też osiągnęliśmy granice Grodna, skąd – kierując się telefoniczną wskazówką Stanisława – drogą z ronda na lewo bez trudu dotarliśmy do Sopoćkin. Po drodze wijącej się po bezleśnych wzgórzach, podziwialiśmy krajobraz. Sopoćkinie okazały się być miasteczkiem nadzwyczaj skromnym; nie było widać tu nic szczególnego poza kościołem na wzgórzu, pięknym domem kultury i kilkoma wyższymi niż inne budynkami w centrum.

Kościół

Na zdjęciu: kościół w Sopoćkiniach, dawniej siedziba parafii Teolin

Na poznanie ich przyszło nam trochę poczekać, bo już w chwilę po dotarciu do miasteczka, dostaliśmy się w progi gościnnego domu Stanisława. Po przywitaniu z nim i jego żoną Tatianą, zostaliśmy poczęstowani obfitym obiadem. Nie zasypiając gruszek w popiele wyruszyliśmy w plener. Stanisław wiedział z moich listów, że najbardziej chciałem zobaczyć wieś Ostasza, gdzie w 1832 roku szewcem był brat mojego prapradziadka Wincenty Szczudło. Tam też skierowaliśmy swoje kroki. Było to ledwie kilka kilometrów od miasteczka. W Ostaszy zaraz od drogi rzucał się w oczy kompleks budynków gospodarczych – coś jak nasz PGR. Zajechaliśmy tam, bo Stanisław miał tam znajomą, Polkę, która pełniła funkcję magazynierki. Po chwili miłej rozmowy i zrobieniu pamiątkowych fotek, jechaliśmy dalej. Druga część wsi Ostasza miała zupełnie inny charakter. Była to stara wioska z przewagą drewnianych chatek jak z poprzedniej epoki. Drewniane domki miały jednak swój urok; niektóre pomalowane, osadzone wśród wysokich kęp kwiatów. Gdzieniegdzie widać było pojedynczych ludzi. Pytaliśmy o Szczudłów, ale nikt takiego nazwiska tu nie kojarzył.

Ostasza

Na zdjęciu: centrum wsi Ostasza (Astasza).

Po zrobieniu serii zdjęć wyruszyliśmy dalej, tym razem według uznania Stanisława. Jechaliśmy wzdłuż Kanału Augustowskiego, zatrzymując się przy kolejnych urządzeniach. Instalacje wodne sprzed półtora wieku robiły wrażenie. I tu dygresja. Przed oczami stanęła mi nasza kajakowa wyprawa Czarną Hańczą, odbyta w 2004 roku. Kiedy w strugach deszczu mknęliśmy gdzieś w okolicach Mikaszówki, przeoczyliśmy moment skrętu w stronę jezior augustowskich. Popłynęliśmy prosto, za most, gdzie wkrótce potem ukazał się nam wodny młyn. Jacyś ludzie powstrzymali wtedy nasze zapędy, mówiąc, że tam dalej jest nieżeglowna część kanału prowadząca do Białorusi. – Kiedy uda się zobaczyć Kanał Augustowski po stronie białoruskiej – pomyślałem sobie. I oto po pięciu latach jestem na Białorusi. To, co mnie najbardziej zaskoczyło to jakość techniczna kanału, doskonała. Widać było ślady niedawnej renowacji koryta rzecznego i remontu urządzeń. Z zaciekawieniem oglądaliśmy czterokomorową śluzę w Niemnowie, zwodzony most i pomnik z 1939 roku. Napis na pomniku, po polsku, zawierał odwołanie do Boga w obliczu wojennej pożogi.

Kiedy obeszliśmy wszystko, Stanisław zachęcał nas do odwiedzenia prywatnego muzeum Kanału Augustowskiego. Drzwi były jednak zamknięte. Zaskakiwała nas cisza i absolutny brak turystów – rzecz niespotykana w sierpniu w podobnie atrakcyjnym miejscu w Polsce.

Kanał Augustowski

Autor tekstu ze Stanisławem na Kanale Augustowskim

Po Niemnowie trasa nasza wiodła do miejscowości Sonicze. Za nią, na drodze do wsi Czertok zatrzymaliśmy się przy pomniku, który upamiętniał żołnierzy radzieckich, broniących mostu na Kanale Augustowskim, w dniu ataku Niemiec na Związek Radziecki. Po zrobieniu kilku fotek nasz przewodnik zaproponował trasę do wsi Dombrowka. Ujrzeliśmy tam zaporę, u dołu której kąpała się grupa miejscowych turystów. O wiele atrakcyjniej wyglądało jeziorko utworzone w górnej części zapory, z rowerami wodnymi i domkami letniskowymi na brzegu. Podobno często są one wynajmowane na imprezy typu; imieniny, jubileusz czy zwykłe spotkanie przy grillu. Popołudniowy objazd okolicy zakończyliśmy powrotem do Sopoćkin, tym razem z innej strony miasteczka. Nie było jeszcze ciemno, więc zdążyliśmy odwiedzić miejscowy cmentarz. Już pobieżny ogląd kilku nagrobków nie pozostawiał wątpliwości jaka społeczność tu zamieszkuje. Przeważały nazwiska polskie, i to znane z okolic, gdzie zamieszkujemy; Zarzecki, Guzewicz, Kmita, Stankiewicz, Bartoszewicz, Marcinkiewicz…
dscf4225

Cerkiew w Grodnie

Następnego dnia zaplanowaliśmy zwiedzanie Grodna. Nasze potrzeby Stanisław potraktował bardzo serio i do oprowadzenia po mieście poprosił młodego historyka, Wołodię. Wkrótce okazało się, że jest to kuzyn jego żony.

Zwiedzanie zaczęliśmy od centrum, a pierwszym zabytkiem na naszej trasie była bazylika katedralna św. Franciszka Ksawerego – od 1991 roku katedra. Pierwotnie był to kościół jezuitów sprowadzonych do Grodna przez Stefana Batorego. Elewacja prezentowała się okazale. Jak się później dowiedzieliśmy, niedawno była remontowana z funduszy polskiego Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Fotografowaliśmy bazylikę z różnych pozycji. W środku obiektu oczy nasze ucieszyła tablica pamiątkowa, poświęcona zabitym i pomordowanym harcerzom z Szarych Szeregów, którzy w czasie II wojny walczyli w obronie Grodna. Nawiązań do czasów wojny było w Grodnie więcej, a najbardziej rzucał się w oczy pomnik – czołg ustawiony na postumencie w centrum miasta. Zaraz za nim zwracała uwagę strzelista architektura siedziby Teatru Dramatycznego. Obok niej przeszliśmy w okolice nadniemeńskie, gdzie były aż trzy ważne obiekty do zwiedzania; Stary i Nowy Zamek oraz cerkiew świętych Borysa i Gleba. Obiekty te oglądaliśmy tylko z zewnątrz, ale z pewnością na tym nie poprzestaniemy przy następnej wizycie w tym mieście.

dscf4202

Sporo emocji dostarczyła nam wizyta w domu Elizy Orzeszkowej, który po kilkakrotnych  zmianach przeznaczenia, ponownie jest siedzibą muzeum naszej sławnej pisarki. Nie było tu problemu z przewodnikiem mówiącym po polsku. Urodziwa blondynka z widoczną przyjemnością zaznajamiała nas z eksponatami z czasów pani Elizy.

Spacer po Grodnie zajął nam kilka godzin i pozwolił wyrobić opinię o mieście. Bez wątpienia jest to ośrodek bardzo atrakcyjny turystycznie, i co też jest ważne, utrzymany we wzorowej czystości. Z zazdrością oglądaliśmy nie tylko czyste ulice w centrum, ale nawet zaułki zieleni wokół zamków, gdzie pojedynczego śmiecia trudno uświadczyć. Jak oni to robią – chciałoby się zapytać, mając na względzie doświadczenia z naszego kraju.

dscf4189

dscf4166

dscf4155

Trzeci dzień naszego pobytu na Białorusi przeznaczyliśmy na grodzieński bazar. Po paru godzinach wertowania straganów odeszliśmy lekko rozczarowani. Asortyment nie odbiegał od tego z naszych bazarów. Nie udało nam się znaleźć nic specyficznego, godnego zabrania do Polski. Skończyło się na zakupie kompletu glinianych garnków i kilku lnianych serwetek.

Krótki pobyt na Białorusi wzbudził chęć na kolejny przyjazd. Tym razem marzy mi się wyprawa transgraniczna kajakiem po Kanale Augustowskim, przed kilku laty solidnie odremontowanym dzięki osobistemu wstawiennictwu prezydenta Łukaszenki. Aby było to możliwe, muszą stopnieć lody polityczne pomiędzy Polską a Białorusią, a przede wszystkim musi zostać wyremontowany niedrożny odcinek kanału po polskiej stronie.

Bazylika
Artykuł publikowany w magazynie krajoznawczym NA SZLAKU nr 5/2010 (239), maj 2010 r.

Dziadek jak żywy

24 Wtorek Maj 2016

Posted by dziklin in Szczudło, Wszystkie wpisy

≈ Dodaj komentarz

Tagi

dziadek, Jan, USC

Kilka lat temu zauważyłem dosyć istotną zmianę w treści życzeń składanych przy różnych okazjach. Dotąd nieodłącznym elementem było życzenie zdrowia, teraz zaczęto dodawać zastrzeżenie, że zaraz przy zdrowiu, a często przed nim, ma być życzenie szczęścia. Dlaczego? Dlatego, że w powszechnie znanym przykładzie przekonano się, iż szczęście jest ważniejsze. Pasażerowie „Titanica” byli zdrowi, ale nie mieli szczęścia i dlatego zginęli. Trudno z tym dyskutować, więc przyjąłem do wiadomości, że szczęście jest bardzo potrzebne. Dlatego od lat publicznie deklaruję, że uważam się za szczęściarza, tak w życiu jak i w moim głównym hobby, genealogii.

wniosek o dowód

wniosek o dowód

Ostatnio przekonałem się o tym, kiedy po kilkudziesięciu latach poszukiwania w rodzinie, udało mi się uzyskać fotkę mojego dziadka Jana Szczudło. Kiedy dziadek zmarł, w 1970 roku, miałem 16 lat. Nie wiem kto zgarnął jego papierowe archiwum; zdjęcia i dokumenty. Teraz nikt się nie przyznaje, ale podejrzenie pada na jedno z jego czterech żyjących wtedy dzieci. Trudno wierzyć, że ktoś mógł to wyrzucić do śmieci, raczej przekonuje mnie wersja, że fotki tkwią w czyimś sekretnym schowku.
Z forum internetowego genealogów wiedziałem, że cennym źródłem informacji o przodkach, żyjących w XX wieku mogą być tzw. koperty dowodowe. W czasach, kiedy dziadek Jan żył, czyli do lat 70. każdy obywatel PRL musiał mieć dowód osobisty. Aby go otrzymać trzeba było wypełnić wniosek, gdzie wpisywało się swoje dane, i dołączyć do tego 3 zdjęcia. Jedno z nich przyklejane było do dowodu osobistego, dwa pozostałe trafiały do archiwów urzędu.

Szczudło Jan2

Wobec braku sukcesów w poszukiwaniach po rodzinie, zwróciłem się do USC w Sejnach, któremu dziadek mój podlegał. Po jakimś czasie dostałem skan wniosku z 1962 roku i fotkę Jana Szczudło. Byłem w niebie!!!
Po obróbce graficznej i wydrukowaniu, w oprawie dziadkowe zdjęcie trafi na „ścianę pamięci” w moim domu. Dołączy do grona moich najważniejszych przodków, którzy jakiekolwiek zdjęcia pozostawili po sobie. Wiem, że dobrze mu tam będzie. Wiem też, że jestem szczęściarzem.

← Older posts
Newer posts →

Kategorie

  • Buchowski
  • Genealogia ogólnie
  • Obywatel
  • Rynkiewicz
  • Szczudło
  • Wszystkie wpisy

Datowanie

Czerwiec 2023
Pon W Śr Czw Pt S N
 1234
567891011
12131415161718
19202122232425
2627282930  
« Kwi    
Follow Korzenie rodowe spod Sejn – Szczudłów, Buchowskich i Rynkiewiczów on WordPress.com

Stwórz darmową stronę albo bloga na WordPress.com.

Prywatność i pliki cookies: Ta witryna wykorzystuje pliki cookies. Kontynuując przeglądanie tej witryny, zgadzasz się na ich użycie. Aby dowiedzieć się więcej, a także jak kontrolować pliki cookies, przejdź na tą stronę: Polityka cookies
  • Obserwuj Obserwujesz
    • Korzenie rodowe spod Sejn - Szczudłów, Buchowskich i Rynkiewiczów
    • Already have a WordPress.com account? Log in now.
    • Korzenie rodowe spod Sejn - Szczudłów, Buchowskich i Rynkiewiczów
    • Dostosuj
    • Obserwuj Obserwujesz
    • Zarejestruj się
    • Zaloguj się
    • Zgłoś nieodpowiednią treść
    • Zobacz witrynę w Czytniku
    • Zarządzaj subskrypcjami
    • Zwiń ten panel
 

Ładowanie komentarzy...