Śpieszmy się pytać ludzi… tak szybko odchodzą!
Wielu genealogów w rozmowach przyznaje, że za genealogię wzięli się zbyt późno, że przegapili szansę wypytania swoich starszych krewnych czy znajomych o rodzinne korzenie. Mimo, że pasja poszukiwania przodków ogarnęła mnie już dawno temu, i ja wpisuję się na listę tych, którzy nie zdążyli.
Nie zdążyłem wykorzystać wiedzy swojego Dziadka Jana Szczudło, który zmarł w 1969 roku. Kończyłem wtedy szkołę podstawową i nie pomyślałem, że niektóre lekcje powinienem odrabiać z niepiśmiennym Dziadkiem. Może dowiedziałbym się przy okazji o jego dzieciństwie, przeżywanym u progu Rewolucji Październikowej pod rosyjskim zaborem, o dwóch wojnach, które jako urodzony w 1898 roku, Dziadek musiał przeżyć. Może, po zaskarbieniu zaufania, Dziadek powiedziałby mi o Katyniu, który do dziś leży cieniem na relacjach polsko- rosyjskich? Nikt nie śmiał mi o tym wspomnieć zanim nie wyjechałem na zachód Polski, by tam zamieszkać. Być może rozmiękczony moją ciekawością Dziadek opowiedziałby także o swoich tajemniczych relacjach z Cyganami. Wiem, że miał w taborze przyjaciela – kolegę, który odwiedzał go kiedy tabor, jak co roku zatrzymywał się w pobliskim borku. Na czym polegała ta relacja, kiedy i w jakich okolicznościach przyjaźń ta została zawarta, już nigdy się nie dowiem. Już nie odpowie mi Dziadek na rewelacje znajdywane teraz w metrykach, czy miał świadomość, że był dziesiątym dzieckiem swoich rodziców i co się stało z ósemką poprzednich? Wychowując się przez 8 lat tuż obok niego, nigdy nie słyszeliśmy słowa na ich temat. Znana była tylko jego siostra Kazimiera, poprzedzająca go na liście 10 dzieci swoich rodziców. Mieszkała w tej samej wiosce, w Zagówcu, ledwie kilkaset metrów od niego. Dziadek Jan wychował się i żył wśród Litwinów, ale na pytanie czy znał język litewski, nikt jasno nie może odpowiedzieć. Pewnie nikt nie zapytał, kiedy był czas.
Moja mateczna Babcia, Weronika Buchowska żyła długo, bo aż 87 lat. Mieszkała niedaleko nas i od czasu do czasu mieliśmy okazje do spotkań. Opowiadała różne dziwne historie, które uznawaliśmy za raczej nieprawdziwe. Dopiero jako człowiek dorosły, oświecony wiedzą o Powstaniu Sejneńskim 1919 roku, zrozumiałem, że Babcia o tym właśnie opowiadała. Jako młoda panienka była wciągnięta w wir zbrojnych zmagań Polaków z Litwinami o Sejny. Opatrywała rannych powstańców i traumatycznymi opowiadaniami z tych zdarzeń chciała się z nami dzielić. Miałem piątkę z historii, ale nigdy nie słyszałem o Powstaniu Sejneńskim, więc trudno było mi uwierzyć, że Babcia nie fantazjuje.
W prezentacji multimedialnej, którą kilka lat temu przygotowałem na użytek spotkań popularyzujących genealogię, jakie zdarza mi się prowadzić w okolicznych bibliotekach, uniwersytetach trzeciego wieku i podobnych instytucjach, już na wstępie zwracam uwagę na fakt, że „za genealogię ludzie biorą się zbyt późno, kiedy naturalne źródła wiedzy (czytaj: przodkowie) już odeszły…”. Słuchacze przeważnie przyznają mi rację, bo czują to po sobie.
Aby nie kończyć artykułu w minorowym tonie, powiem, że mam też w swojej aktywności przypadki, kiedy podchodząc roztropnie, zachowałem dla potomnych ciekawe wspomnienia. Używając intuicji, która ku zaskoczeniu kobiet, zdarza się i u mężczyzn, w czas zadbałem o utrwalenie cennych wspomnień i opowiadań.
Pamiętam odwiedziny u mojej cioci Zofii Namiotko (1923- 2009, na zdjęciu), regionalnej artystki ludowej z Sejneńszczyzny, wielokrotnie nagradzanej na przeglądach i konkursach. Była już poważnie chora, gdy wybrałem się do niej na rozmowę. Kiedy włączyłem dyktafon, nie oponowała, a nawet chyba tym zachęcona, opowiadała dużo i nawet zaśpiewała mi kilka piosenek. Zmarła kilka miesięcy później, a ja wtedy podzieliłem się swoim nagraniem z jej najbliższą rodziną. Bardzo byli mi wdzięczni, bo sami nigdy nie mieli odwagi, aby odsłaniając śmiałą myśl, że kiedyś jej zabraknie, włączyć dyktafon.
Niewątpliwym moim sukcesem jest także fakt, że oswoiłem z dyktafonem moich rodziców. Na początku obserwowałem u nich zachowanie bardzo typowe; kiedy włączałem dyktafon, usztywniali się, kontrolowali, nie mówili spontanicznie. Teraz jest inaczej. Kiedy zaczynają opowiadać historie o czasach przede mną, o wydarzeniach, których ja nie mogłem znać, proszę o przerwę i szukam dyktafonu. Za chwilę wracamy do rozmowy i dyktafon nikogo już nie krępuje. Z pewnością mają świadomość i akceptują to, że w ten prosty sposób przechodzą do rodzinnej historii.
Andrzej Szczudło